Jest to ziołowo brzmiące (i pachnące), małe miasteczko położone na rogu 3 państw – Szwajcarii, Niemiec i Francji, które mało kto kojarzy. Ja sama znalazłam się tam przypadkowo. Kierunek podyktowany był bardzo tanimi lotami firmy Wizzair oraz samą Szwajcarią. Bo po co sprawdzać dokładniej do jakiego miasta się leci? To dla słabeuszy ;).
Miasto to leży niedaleko od lotniska, niecałe 20 minut. Do tego atutem jest fakt, że miasto sponsoruje darmowe przejazdy komunikacją miejską (bilet otrzymasz w hotelu bądź hostelu). Ja korzystałam z airbnb więc taka okazja mnie niestety ominęła.
Spacerując po mieście rzuciły mi się w oczy puste tramwaje, ale starałam sobie wytłumaczyć, że to na pewno przez dni wolne od pracy i że mieszkańcy odpoczywają akurat teraz w domach.
Nie widać tu nigdzie tanich aut... Porsche, Mercedesy, Jaguary - to codzienność.
Wielkie zdziwienie ogarnęło mnie wieczorem, kiedy to puste restauracje, zamknięte sklepy oraz mijane puste tramwaje zmusiły mnie do zadania pytania – gdzie są, do cholery, wszyscy ludzie?! Nie trudźcie się szukaniem, nie ma ich tu…
Gdy wracałam z koleżanką do naszego hosta zauważyłyśmy, że w domach po godzinie 20:00 nie palą się światła, zaledwie tli się słabe oświetlenie głównych ulic oraz panuje całkowita ciemność w bocznych uliczkach. Życia nocnego brak.
Co najlepsze, Bazylea to trzecie największe miasto w tym kraju, w którym żyje podobno 180 000 mieszkańców. Ha! Dobre! Pierwszy raz zastanawiałam się czy ktoś przez pomyłkę nie dopisał za dużo zer na końcu.
Pomijając ten ,,pustostan”, Bazylea jest piękna. Zachwyciła mnie tam cisza, spokój i dźwięk samolotów, czyli to co uwielbiam najbardziej. Balans, który tam występuje jest urzekający. Brak pośpiechu, nawet w porannych godzinach szczytu, brak klaksonów, wymuszeń. Raj.
Przez miasto przepływa rzeka Ren, która jest krystalicznie czysta. Rzeka dzieli miasto na dwie części, po prawej stronie jest tzw. Duża Bazylea. To tam znajduje się ratusz, sklepy, targ. Po lewej stronie rzeki znajduje się Mała Bazylea. Ta część jest bardziej żywa. Mieszkańcy siadają na brzegu rzeki pijąc piwo i paląc marihuanę. No właśnie, mimo tego, że jest zabroniona pali ją chyba każdy. Ten zapach będzie Wam towarzyszyć przez długi czas zwiedzania...
Oba brzegi rzeki są bardzo zadbane. Znajduje się tu wiele kameralnych zakamarków, które są przepiękne. Obserwując styl życia mieszkańców powoli doświadczałam i zaczęłam rozumieć o co chodzi w wysokiej jakości życia. Mimo tego, że na każdym rogu widać ich bogactwo nikt nim nie epatuje. Wysoki komfort życia przejawiający się spokojem, bez napięć i stresu. Rowery i skutery pozostawione bez zapięć, bez obawy o kradzież. Kto by pomyślał o tym w Polsce...
Polecam to miejsce na oczyszczenie umysłu, odcięcie od zabieganego świata i tak po prostu doświadczenia tak obcego nam stanu.
Aniu dziękuję :)
Witaj!
Mam na imię Kasia i jest mi niezmiernie miło powitać Cię na moim blogu podróżniczym.
Na co dzień pracuję jako fizjoterapeutka i zawodowo pomagam ludziom, a po godzinach planuję swoje wyprawy i to one stały się moją życiową pasją. Lubię każde podróże - te małe i te duże. A że jestem osobą, która nie potrafi zbyt długo wytrzymać w jednym miejscu, to często się na jakąś wybieram.
Śledząc mojego bloga dowiesz się o moich przygodach.
Miłego czytania! :)