Macedońska Grecja czyli z wizytą w Salonikach

Saloniki to jedno z miejsc, które odwiedziłam podczas podróży na Bałkany. W ciągu tygodnia zobaczyłam trzy różne światy w sąsiadujących ze sobą krajach. Na pierwszy ogień poszła Grecja, do której dotarłam przez Skopje. Moją trasę w Salonikach zaczęłam od poszukiwania upragnionej plaży, do której koniec końców nie dotarłam. Parku też nie było.

 Spacerując miastem i obserwując mieszkańców zaszłam aż do promenady. Z daleka widać stamtąd największą atrakcję miasta, czyli Białą Wieżę. Jest ona jego symbolem. Wieża otoczona jest skwerkami, przy których w upalne dni chwile oddechu znajdują turyści i miejscowi, szczególnie wieczorami leżąc na trawie i rozmawiając.

Kolejnym, ważnym przystankiem jest Plac Arystotelesa. To miejsce pełne restauracji i kawiarni, jak zawsze zatłoczonych. Jego architektura jest bardzo interesująca, ponieważ od razu można zauważyć symetrię występującą w budynkach.

Należy uważać na czarnoskórych sprzedawców, którzy tylko w teorii ‘za darmo’ nakładają na rękę bransoletkę, za którą później należy zapłacić. Ja niestety dałam się złapać.

Idąc wzdłuż deptaku dotarłam do fontanny. Obok niej znajdowała się bardzo intrygująca rzeźba z parasolami. To tutaj miałam możliwość odetchnąć, pomoczyć stopy w ciepłym morzu i zachwycać się małymi statkami w oddali.

Niedaleko fontanny znajduje się pomnik Aleksandra Macedońskiego (o konflikcie Grecji i Macedonii przeczytacie w kolejnym poście).

Po długim i gorącym dniu, spędzonym na przemierzaniu małych, wąskich uliczek, daleko od centrum postanowiłam poszukać małej, kameralnej knajpki, w której mogłam smacznie zjeść. Przy opadających już siłach w końcu natrafiłam na cudowne miejsce. Było bardzo ciepłe i przytulne. Zamówiłam jedzenie dostając na talerzach więcej niż oczekiwałam. Ku mojemu zaskoczeniu otrzymałam dodatkowo deser, którego z przykrością musiałam odmówić po tak wielkiej uczcie.

Z pełnym brzuchem potoczyłam się (bo inaczej nie da się tego określić) do hotelu, żeby w końcu odespać noc spędzoną „pod chmurką” w Skopje.

Następnego dnia poszłam na lokalny targ w celu zakupu pysznych nektarynek. Można na nim kupić wszystko, od ryb i owoców po przyprawy, ubrania i pamiątki. I o dziwo w tym miejscu było największe skupisko turystów jakie spotkałam w Salonikach. Nie nad morzem, nie w kawiarniach, ale na lokalnym targu wśród woni ryb i mięs wyeksponowanych na greckie upały.

Saloniki, położone nad Zatoką Salonicką, są drugim co do wielkości miastem w Grecji. Spacerując uliczkami miałam wrażenie, że jest to jednak miasto wymarłe. Puste ulice, ludzie pochowani w klimatyzowanych restauracjach pijacy mrożoną kawę. Bardzo brakowało mi tam zieleni. Nowoczesna architektura widocznie miesza się tu ze starymi, zniszczonymi budynkami oraz kapiącą woda z klimatyzatorów, które jeszcze bardziej odbierają uroku temu miejscu.

Jednomyślnie stwierdzam, że Saloniki to nie miejsce dla mnie. Bardzo się cieszę, że miałam możliwość zwiedzić to miasto, ale pierwszy raz w życiu jestem pewna, że już tu NIE WRÓCĘ.